They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej przyjaciółki mówiły o jakimś Andreasie, z którym się spotykała od siódmej klasy, ale on już dawno został wyłączony ze śledztwa.W dniu jej zaginięcia był z mamą w Gävle.Czy młody mężczyzna u jej boku mógł być jakimś tajemniczym wielbicielem, którego znała, a przynajmniej kojarzyła? Wyglądało na to, że spacerowała szosą dobrowolnie.Jeśli to w ogóle była Klara Lovisa.Sandman był jej jedynym punktem zaczepienia.Sprawiał wrażenie porządnego człowieka, który nie stara się tylko zwrócić na siebie uwagi.Przeklinała nieznanego kolegę, który zlekceważył wcześniejszą informację.Wtedy była zupełnie świeża, teraz upłynęły już prawie dwa miesiące.Postanowiła skorzystać z teczki, którą porządkowała od pierwszego tygodnia śledztwa.– Chcę, by spojrzał pan na kilka zdjęć młodych dziewczyn.– Dobrze – odpowiedział bez większego entuzjazmu.Ann poszperała przez chwilę w teczce i wyjęła pierwszą fotografię.Pokręcił głową.Podobnie zareagował na zdjęcia numer dwa, trzy i cztery.Przy piątej dziewczynie zawahał się przez chwilę, nim zaprzeczył.Zdecydowanie odrzucił zdjęcie szóste, siódme, ósme i wszystkie następne.– Zostało nam jeszcze dziewiętnaste – rzekła Ann.– To wygląda jak casting do roli świętej Łucji – skomentował – ale żadnej z nich tu nie widziałem.– Na pewno?Sandman stanowczo kiwnął głową.Ann wyjęła ukrytą w teczce dwudziestą fotografię.– To ona – odpowiedział bez namysłu.Nie musiał nic mówić, bo w chwili, gdy spojrzał na Klarę Lovisę, wstrzymał oddech i wykonał ruch ręką, jakby chciał pokazać, że widział ją na tej drodze.– To ona – powtórzył.– Biedactwo.Ann nie była przekonana.Sandman mógł równie dobrze rozpoznać twarz ze zdjęcia w gazecie, ale to utwierdziło ją w przekonaniu, że jest rzetelnym świadkiem.„Klientowi” zwykle tak bardzo zależało na tym, by okazać się użytecznym dla policji – i z jakiegoś powodu częściej był to mężczyzna niż kobieta – że przy konfrontacji wyłaził ze skóry, by kogoś „rozpoznać”, może nie wskazać zdecydowanie, ale przynajmniej trochę się wahać, jakby konsekwentne zaprzeczanie było czymś niegrzecznym.On natomiast zaprzeczył, że rozpoznaje którąkolwiek z dziewczyn – nawet przy zdjęciu, o którym myślał, że jest ostatnie.– Dziękuję – powiedziała.– Bardzo pan mi pomógł.Yngve Sandman nie miał chyba takiego poczucia.Wrócili do zaparkowanych samochodów.Stali tam jeszcze przez chwilę w milczeniu.Słońce znów przebiło się przez chmury, mieli wrażenie, że patrzą na zainscenizowaną grę światła i cienia zmieniającą cały krajobraz: kamienistą łąkę ciągnącą się pod las i pole kłującego jęczmienia po drugiej stronie – teraz skąpane w świetle, później spowije je niemal mityczny mrok.– Czynnik ludzki – przerwał w końcu ciszę.– Co pan ma na myśli?– Takie rzeczy nie mogą się zdarzać w mojej pracy.Chodzi mi o to, że ktoś przegapił mój pierwszy telefon, prawda?Ann mogła tylko potwierdzić.– Może wtedy jeszcze żyła?– Pewnie tak – przyznała Ann.– Wtedy bylibyśmy w lepszej sytuacji.– I jej rodzice też, nawet jeśli…Yngve spojrzał na pobocze.U jego stop rósł mniszek.Kopnął go tak, że żółty kwiat oddzielił się od łodygi.– Mieszkam tam na wzgórzu – oznajmił, wskazując ręką.– Nie widać stąd domu, ale jest z tyłu.To ładny dom, spłacony.Mieszkam prawie za darmo.Dzieci wyfrunęły z gniazda.Jakoś leci.Dłubię przy moich motorach.Ten las jest pełen jagód i grzybów.Ann spojrzała w kierunku, który wskazał.Miejsce jak każde inne.Miała mgliste wspomnienie, że kiedyś zbierała tu grzyby, ale to mogło być po drugiej stronie drogi 72.– Stina odeszła kilka lat temu.Powiedział to bez goryczy, po prostu stwierdził fakt.I uśmiechnął się.– Ile pan ma dzieci?– Dwoje.A pani?– Jednego synka – odrzekła Ann.– Na jesieni pójdzie do szkoły.– Ja się pospieszyłem – powiedział.– Mam wiatrak na działce – dodał z niespodziewanym ożywieniem.– Jest koszmarnie brzydki, ale zbudował go ojciec.To znaczy, gdyby pani tamtędy przejeżdżała, zobaczy pani wiatrak.– Czym się pan zajmuje?– Jestem kontrolerem lotów.– To zwraca pan uwagę na szczegóły.– Ann odwzajemniła jego uśmiech.– Nie może pan niczego przeoczyć.– Właśnie.Dla mnie nie istnieje czynnik ludzki.– Miło było pana spotkać – rzekła Ann, wyciągając do niego rękę – choć okoliczności mogły być bardziej przyjemne [ Pobierz całość w formacie PDF ]